Dekomercjalizacja RPG

Dekomercjalizacja RPG

Dekomercjalizacja RPG

 „Dekomercjalizacja rynku” - brzmi trochę jak „dehydratacja wody”. Rynek to de facto zjawisko komercyjne. Może zagaję inaczej - „zalew autorek” - już bliżej serca, prawda? Jedna podobna do drugiej. Domniemywam, że większość aktywnych dziś graczy wychowała się na tych samych, komercyjnie ukierunkowanych, importowanych podwalinach. Czym jest RPG, a czym nie jest? Filozoficzne pytanie wałkowane do oporu. Twórcy indie RPG mieszają nonszalancko łychą w kociołku definicji, podstawowe archetypy jednak pozostają aktualne.

 Nowość to nowość - dla wyjadaczy przyjemnością jest sprawdzanie nowinek. W rozmowie z pewnym graczem (głównie LARPującym) usłyszałem, że są ludzie, którzy muszą znać i mieć literalnie wszystko co wychodzi. Rozwijanie pasji niekoniecznie musi oznaczać wydawanie pieniędzy na kolejne ultra-rewolucyjne woluminy, prawda?

 Pasjonaci zwykli się rozwijać. Tworzą własne, mniej lub bardziej, udane systemy RPG. Przyznajmy, najczęściej generyczne fantasy, korzystające z istniejących wcześniej mechanik i patentów. Sam, dla fanaberii, popełniłem jeden i to właśnie taki. Nadto tworzy się fora, blogi i inne strony poświęcone zarówno projektowaniu jak i agregacji tychże domorosłych fanaberii narracyjnych.

 No dobrze, ale co w tym właściwie intrygującego? Otóż to właśnie zjawisko - projektowanie gry, w którą samemu się później gra. Jest to przecież możliwe, realnie funkcjonujące i co najmniej ciekawe. Gdyby zamiast erpegowej narracji zająć się w ten sposób zwykłą literaturą, nie byłoby to chyba w żaden sposób zajmujące. Po co ktoś miałby czytać własne książki? W przypadku RPG jednak patent pod tytułem „stwórzmy sobie grę i zagrajmy w nią” ma rację bytu. Jaki z tego morał? System jest narzędziem. Nie wydumanym dziełem artystycznym, a właśnie narzędziem. Toporem, który ma dobrze siekać i koniec. Miejsce na finezję jest w samej narracji, o czym już wcześniej pisałem (patrz Narracja poetycka; narracja geometryczna).

 Zmierzam jednak do innego twierdzenia – kultura domowa wypiera komercyjne produkty, pomimo że ewidentnie na nich bazuje. Wczoraj rozmawiałem z kolegą „czy by coś nie zaprojektować”. Karcianka, planszówka, cokolwiek. Typowa rozmówka jak zwykle na kilka godzin, pełna patosu i jakże światłych koncepcji. Spełzła na niczym, ale w kwestii RPG doszliśmy zgodnie do następującego wniosku: populacja graczy to w 90% koneserzy zalewani podażą, i to zewsząd.

 Niby świetnie – wymagający użytkownicy, to i nowatorskie pomysły projektantów, wysoki poziom gry i tak dalej. Póki jednak rynek był definitywnie komercyjny kilka tytułów po prostu rządziło. Pamiętasz te czasy? Ja nie, ale jestem doinformowany. Ani plus ani minus, jednak - zauważmy - to było coś wspólnego. Dobrze, że dysponujemy sporym zasobem informacji. Dobrze też, że są blogosfery i inne sieci wymiany treści, ale – ile z tego użyjemy na sesji doraźnie? Sam się przekonałem, że bardzo-bardzo-BARDZO mało. Czy rozgrywka na tym straciła? Nie.

Była fala komercyjna, nowa fala, fala indie i teraz chyba jest fala chałupniczo wyrabianych systemów autorskich. Pomijając zapędy kolekcjonerskie – kto ma być ich odbiorcą?  Mając dwa złote bierzesz dwie małe bułeczki, czy jedną dużą? A może kupujesz mąkę i robisz samemu, dla frajdy że własne? Pod walutę podstaw czas, pod bułeczki podstaw systemy RPG.

 Teraz druga kwestia, również przygnieciona terabajtami informacji, wynikająca z poprzedniej.

 Treść wspomagająca bądź wzbogacająca sesje RPG, dostępna w sieci za darmo, nie jest jednorodnej jakości. Nie wchodząc w szczegóły – często trzeba odsiać to co jest warte uwagi, od tego co nie. Dodatkowo większość „rozszerzeń” nosi znamię poglądu. Tego THE Poglądu, którego piewca nie odpuści. Treści fanowskie noszą znamię nazwijmy to przed-myślenia, które determinowało późniejsze wywody.

 Po co więc bawić się w przesiewanie tego-wszystkiego?

 Otóż popełniłem takie zachowanie. Do tej pory nie wiem, czy było ono potrzebne, czy zupełnie zbędne. W każdym razie pozwoliło wyrobić sobie opinię, którą później można zabłysnąć na konwencie. Podczas prelekcji zawsze przecież znajdzie się na widowni jakiś kozak, który wzbogaci takową o kilka perełek w temacie.

 Z drugiej strony jednak; czy nie tęsknisz za czymś, czego nie trzeba weryfikować? Czymś z gwarancją i pieczątką „Na-Pewno-Grywalne”?

 
Panicz Konrad


Wczytywanie danych...