Play-by-book

Play-by-book
 
   Spójrzmy jak wygląda stworzenie komercyjnego podręcznika do RPG. Otóż robi to zazwyczaj kilka lub kilkanaście osób pracujących przez rok, bądź często dłużej. Budżet obejmuje usługi każdej z nich, materiały robocze, prototypy i próbne wydruki, koszty przygotowania licznych alfa- i beta-testów i mnóstwo innych. W rezultacie dostajemy książkę z tekstem o objętości około stu stron, upstrzoną grafikami tak, że tych stron robi się trzysta albo i więcej. To tylko zarys sytuacji. Liczby są podane oczywiście w przybliżeniu i w przypadku poszczególnych publikacji mogą się znacznie różnić.
Zakładam, że każde komercyjne wydawnictwo pracuje w miarę sumiennie. Nie będę waloryzował ani faworyzował tych, czy innych tytułów. Po prostu chodzi mi o to, że podręcznik do RPG w klimacie np. science-fiction domyślnie wyczerpuje najważniejsze kwestie i problematykę tej konwencji.
   Powstałą książkę kupujesz (graczu/mistrzu) za około 100 zł i cieszysz się nią przynajmniej do chwili, gdy wydawca nie stwierdzi, że warto „dopowiedzieć” kwestie związane ze światem gry i wypuścić na rynek dwadzieścia dodatków do podstawki. No i teraz pytanie – jakiej części tego używasz na sesji i jak wiele w ogóle pamiętasz ze swojego podręcznika? Domyślam się, że są to pewnie zagadnienia dotyczące tworzenia postaci, podstawowe testy i co ważniejsze nazwy własne. Jak to zwykle bywa na sesji, resztę jakoś się ogarnia, wertując w czasie jej trwania podręcznik główny i dodatki. Czy to dobrze, czy może źle? Raczej ani dobrze, ani źle. Po prostu nie korzysta się z całej księgi naraz i to jest zupełnie normalne. Jeśli zachodzi potrzeba sprawdzenia jakiegoś szczegółu, to znajdujemy odpowiednią stronę i czytamy opis. Tak się używa podręczników do RPG.
I tutaj meritum. Skoro podręcznik jest narzędziem, którego używa się „jak potrzeba”, to wiadomo, że sesje u różnych drużyn wyglądają różnie. Banał i tautologia. Podobnie wygląda to także w grach innego typu. Swojego czasu wypytywałem na lokalnym fandomie dwóch graczy o pewną bardzo popularną karciankę. Zaintrygowało mnie to co usłyszałem, a mianowicie, że tzw. „granie w standardzie” to zupełnie osobna bajka od takiego zwykłego grania, jakiego akurat byłem świadkiem. Rozumiem, że w przypadku pozycji z kategorii Trading Card Game rotacja kart zawiera w sobie także element kolekcjonerski, jednak nie o tym główny wątek.
 
   Sesje RPG nie mają jednorodnego charakteru. Są sesje pokazowe, są sesje konwentowe i są sesje domowe. Jak powiedział mój gracz/MG: „RPG to w ogóle kultura domowa”. Podejmując takie rozgraniczenie można zauważyć, że... są między tymi sesjami różnice. Sesje pokazowe aka turniejowe na pewno będą bardziej spektakularne. Domyślnie będą to tzw. „jednostrzałówki”, no bo jak tu na turnieju prowadzić kampanię. Sesje konwentowe to chyba najbardziej socjalny typ, także najbliżej myśli „play by book”. Spotykają się osoby, które wcześniej razem nie grały. Podręcznika trzeba się wtedy trzymać. Nie ma zestawu zasad domowych, umownych, czy jakichkolwiek innych personalizacji z domowego zacisza.
Co z tego wynika? Kilka rzeczy na pewno. Po pierwsze nawet najwspanialej opracowany podręcznik będzie ponownie opracowywany przez użytkownika, tu: danego Mistrza Gry. Pomijam kwestie stylu sesji, chodzi o samo rozumienie zasad. Zdaję sobie sprawę, że twórcy gier dążą do osiągnięcia celu w postaci jednolitego rozumienia zasad i do uniwersalnej grywalności. Mimo to mistrz gry może po prostu pewne zasady pominąć, uznając że są zbyt skomplikowane albo nie pasują do prowadzonego przezeń scenariusza. Pytaniem kluczowym jest wtedy, czy po takim przetworzeniu wciąż gramy w Ten System, czy to już nie jest Ten System? Wyobraźmy sobie dwie grupy graczy. Mieszkają w innych miastach, ale grają używając takiego samego podręcznika podstawowego. U obu na stole są świeczki, kości i egzemplarz danej gry. Grają w to samo? Grają.
Dlaczego uważam, że to ten sam system, wiedząc, że liczba dywagacji na powyższy temat jest nieskończona? (Zasłyszałem gdzieś nawet, że przy każdym komentarzu można by sobie „wycierać usta fandomem”). Z błahego powodu - na tych dwóch stołach leży właśnie on, Podręcznik Główny. To ile procentowo z książeczki jest używane, to sprawa wybitnie niejasna i zbędnie rozpatrywana. Po pierwsze: na obu stołach ewidentnie leży książka/podręcznik z tego samego wydania. Po drugie: podręcznik to narzędzie. Czemu ono służy? Ano tworzeniu narracji. Jest narracja? Jest. Jest zabawa w klimacie danej konwencji? Jest. Jest pasjonująca rozrywka na całe lata? Jest. I w końcu – jest pretekst do spotkania się ze znajomymi? Jest.
Czegóż chcieć więcej?
 
Panicz Konrad

Wczytywanie danych...